Nastała moda na układanie list tego, co trzeba zrobić będąc w Paryżu. Od Le Monde po polskie blogi, każdy publikuje swoje listy, mapy, opisy sekretnych miejsc. Wszystko do zrealizowania w weekend, w tydzień, w miesiąc. Już nie Luwr i hardkorowe zwiedzanie w biegu za podniesioną parasolką przewodnika. Bardziej na luzie, niesztampowo, pod hasłem "La vie est belle" i takie tam. Przeglądając parę takich weekendowych planów stwierdzam, że trzeba mieć niezłą kondycję na taką slow turystykę. Warto też zadbać o to, żeby nasza lista nie była starsza niż trzy tygodnie. Roczna grozi tym, że w sklepie, który był opisywany na amerykańskim blogu jako ten, w którym najbardziej paryskie paryżanki robią zakupy, spotkamy same Chinki i Rosjanki. C'est la vie. Niemniej posiłkując się poradami znalezionymi w sieci ogłaszam światu swoją listę.
Wariant A.
Nie pada.
Poranek
- Zrób zakupy na prawdziwym marché. Najlepiej kup coś, czego nie ma na Twoim osiedlowym bazarku. Polecam jakiś bardzo dojrzały camembert, niezła będzie dorada, kilogram muli i rzodkiewkę. Możesz to zanieść potem do hotelu. Jeśli hotel jest daleko zabierz doradę ze sobą na dalszą wyprawę.
- Zjedz francuskie śniadanie w brasserie. Najlepiej zjedz dwa albo trzy śniadania. Francuskie śniadanie przed slow-zwiedzaniem spowoduje to, że po godzinie zjesz swoją surową doradę. Jeszcze nikt nie najadł się rogalikiem. Francuzi też na pewno ukrywają w kieszeniach kanapki z kiełbasą.
- Teraz czas na kulturę. Angielskojęzyczne blogi na pierwszym miejscu stawiają słynną księgarnię Shakespeare & Co. uwiecznioną w literaturze i filmie. Możesz tam w nieziemskim ścisku obejrzeć..... angielskie książki. Pamiętaj o tym, że już czuć Twój camembert. Ale Polacy nie gęsi, możesz przecież pójść do znajdującej się niedaleko Biblioteki Polskiej i tam w samotności obejrzeć polskie książki i popiersia. Przynajmniej nikomu nie będzie przeszkadzał zapach nabytego rano sera.
- Jesteśmy blisko więc stajemy w kolejce po słynne lody u Bertillon. Po godzinie w uroczej kolejce zjadamy dwie gałki po trzy euro każda. Płaczemy w duszy wymieniając po kolei imiona wszystkich Grycanek.
- Wskakujemy na Velib (o ile uda nam się zrozumieć meandry wypożyczenia pojazdu) i urządzamy sobie uroczą przejażdżkę ulicami Paryża. Najlepiej zamknąć oczy i nie zwracać uwagi na pędzące samochody, pojawiające się znikąd motocykle i pieszych wskakujących pod koła.
- Uff. Jeszcze tylko herbatka miętowa w Mosquee de Paris i można pomyśleć o obiedzie.
Południe
- Szukamy paryskiej restauracji w której jedzą lokalsi. Kryteria poszukiwania są dosyć niejasne. Żeby nie tracić czasu na przemierzanie zaułków w poszukiwaniu małych restauracyjek z wypisanymi kredą menu, idziemy do McDonalads'a zwanego pieszczotliwie Mc Do. Zapewniam, że spotkamy tam wielu Francuzów, którzy konsumują fast food w takiej samej ilości jak każdy inny naród w Europie.
- Teraz odpoczynek. Trawniczek-pikniczek. Szukamy trawniczka nie zwracając uwagi na tabliczki zabraniające piknikowania. Leżymy. Po dwudziestu minutach pokornie płacimy mandat (z francuską policją się nie dyskutuje) a otrzymanym potwierdzeniem staramy się wyczyścić ubranie z kup paryskich piesków.
- Zakupy. Punkt pobrany z listy Le Figaro. Przejść ulicą Saint-Honoré bez wydawania pieniędzy. Punkt najłatwiejszy do zrealizowania. Wszystkie butiki na tej ulicy są tak drogie, że na pewno nic nie kupisz.
- Jednak musisz kupić nową torebkę. Starą wyrzuć do śmietnika, nie da się usunąć stopionego camemberta.
- Sloł slołem, ale zdjęcie na fejsa trzeba mieć. Przechodzisz niezobowiązująco pod wieżą i szukasz miejsca z którego sfotografujesz się z jakimś fragmentem stalowej konstrukcji. Nie całą, broń Boże, przecież jesteś tam przypadkiem. Przypadkiem pędzisz też pod Luwr, Łuk Triumfalny i na Montmartre
- Popołudniowa kawa i papierosek na tarasie kawiarni. Najlepiej z widokiem na ulicę, żeby nie stracić możliwości podziwiania szykownych paryżanek. Jeśli masz szczęście to może jakąś wypatrzysz w tłumie turystów. Jeśli nie palisz, nie szkodzi. Siedząc przy stoliku na zewnątrz nikotyny nawdychasz się do woli.
- Kino. Wybierasz francuską komedię i śmiejesz się z tłumem. Pozostali widzowie nie mogą się mylić. O co chodziło zrozumiesz jak przeczytasz streszczenie na Filmwebie
- Powtórka z rozrywki. Szukasz "resto" gdzie jedzą tubylcy. Znajdujesz, stajesz w kolejce. Po trzydziestu minutach rezygnujesz. Wyjmujesz kupione rano rzodkiewki, zjadasz i wracasz do hotelu.
- Teraz pozostaje tylko przytulić się do dzielnej dorady i zasnąć śniąc słodkie sny o Paryżu.
To wszystko jest oczywiście do zrealizowania o ile nie pada.
Czy wiecie, że Paryż ma większą roczną sumę opadów niż Londyn? I Warszawa?
Tak, tak: Paryż 652mm, Londyn 583mm a Warszawa 493mm.
Wariant B.
Pada. Zostajemy w hotelu i oglądamy na YouTube film "Barbi w krainie mody" Podziwiamy animowany Paryż tonący w różu i słońcu. Tak idealny, jak sen karmiony literaturą, filmem i zdjęciami Doisneau. Sen, przez który opętani nim turyści z całego świata, przemierzają tysiące kilometrów po to, by zobaczyć miasto.
super!!! i do tego bardzo prawdziwe. trzebaby Twoj plan rozpowszechnic jako przeciwwage dla calej reszty list "branché" :)))))
OdpowiedzUsuńTe listy odtwarzają mi się w głowie gdy utknę w tłumie turystów Zastanawiam się wtedy czego się naczytali
OdpowiedzUsuńświetny poost, świetny blog ;)
OdpowiedzUsuńwww.thoughtsart.blogspot.com
Fajne porady! Na mnie paryż czeka nadal, a tak właściwie ja na niego :D
OdpowiedzUsuńSuper post ;D
OdpowiedzUsuńpodrozujzagrosze.blog.pl