niedziela, 24 listopada 2013

Dwujęzyczność - i co dalej?

Całkiem niedawno, pewien czytelnik mojego bloga (tak, są nawet tacy którzy do mnie piszą) zapytał jak radzimy sobie z dwujęzycznością dzieci. No cóż, zadumałam się chwilę, nabrałam dystansu i powtórzyłam pytanie na głos: "Jak my sobie właściwie z tą dwujęzycznością radzimy?" Bo to, że mamy dwujęzyczne dzieci to już nie jest hipoteza, to jest fakt.

Oczywiście, dzieci nie były dwujęzyczne od początku swojego życia. Do Francji przyjechaliśmy rok temu. Dzieci rozpoczęły naukę w szkole znając po francusku wierszyk o myszce i piosenkę o kurce. Nina w CE2, czyli polskiej "trzeciej", Felek w CP, czyli w "pierwszej". Do przeprowadzki przygotowywaliśmy się prawie 8 miesięcy i w tym czasie oboje chodzili na kurs do TPPF (ten tajemniczy skrót to Towarzystwo Przyjaźni Polsko-Francuskiej) i stąd znajomość wierszyków. Oprócz tego oglądały kreskówki na DVD. Jaki to miało wpływ na ich edukację w normalnej, francuskiej podstawówce? Nie mam pojęcia. Być może w niczym nie pomogło. Na pewno nie zaszkodziło, ponieważ po pięciu miesiącach spędzonych w szkole mówili już bardzo ładnie.
W czasie ferii zimowych jeszcze był problem z akcentem. Nina strasznie przeżywała to, że dzieci na świetlicy ciągle pytają dlaczego tak dziwnie mówi. Natomiast pod koniec roku szkolnego po pięknym wschodnim akcencie zostało tylko wspomnienie. Ja go nie słyszę (ale w tym temacie nie jestem wyrocznią), sąsiedzi też potwierdzają że nie. Chociaż może nie trzeba im wierzyć, bo to Francuzi, a oni zawsze starają się być mili :).
Poniższy film jest poniekąd dowodem. Klasa Niny nagrywała go w maju, kiedy ona (Nina) nie miała już żadnych problemów z językiem, śpiewała razem ze wszystkimi.



Tak więc, systemem dworskim, edukacja dzieci odbywa się po francusku. Dodatkowo chodzą do szkoły polskiej. Dzięki temu Felek nauczył się czytać i pisać w języku ojczystym. Ale.....z tym pisaniem i czytaniem bywa różnie. Widać ogromną różnicę między nim a siostrą, która przebrnęła przez dwie klasy podstawówki w Warszawie. Po polsku czyta wolniej niż po francusku, robi dużo błędów- we francuskim  mniej - nawet nie wiem czy są to błędy ortograficzne. Po prostu pisze polskie słowa po francusku. Tata ma na imię "Pshemec" i już. Jak ktoś mądry to się domyśli.
Częściej brakuje mu słów i składa zdania z dwóch języków. Po prostu nie zna niektórych słów po polsku. Zaczyna wtedy tłumaczyć. "To jest takie coś, że w zimie wilki biegają po lesie. Razem biegają. Dużo wilków i małe też" - po paru minutach spływa na ciebie światło i wiesz, że chodzi o watahę.
Dziwne jest też to, że po polsku miał wszystkie możliwe wady wymowy. Do dzisiaj nie wymawia polskiego "r" i ma problem z "sz" i "cz". Po francusku nie ma żadnej wady. Dochodzę do wniosku, że on po prostu urodził się w Warszawie przez pomyłkę. Zawsze był Francuzem. ;)

Jak sobie z tym radzimy. Nie mamy żadnego master-planu. Raczej staramy się reagować na bieżąco.
My, dorośli, między sobą mówimy po polsku. Dzieci raz mówią po polsku, raz po francusku. Między sobą coraz częściej w tym drugim języku. Zasada jest jedna. Nie mieszamy języków. Konsekwentnie poprawiamy błędy w polskim, w składni, tropimy kalki językowe - "robienie sportu" "branie zdjęcia i pociągu" itp. Myślę że gdybyśmy teraz wrócili do Polski na poziomie językowym nie byłoby większego problemu. I ten stan, mam nadzieję, że się utrzyma.

 Jak będzie wyglądała Europa za piętnaście lat, kiedy nasze dzieci zaczną szukać pracy, nikt nie wie. Wszystkie prognozy na przyszłość mogą okazać się funta kłaków warte. Może Polska będzie w końcu potęgą od morza do morza. Jakby nie było i polski i francuski to języki dwóch dużych narodów. Więc ich znajomość raczej zawsze będzie fajnie wyglądała w CV. Jeśli dodamy jeszcze kilka mniejszych państw i połowę Afryki która mówi po francusku to bilans jest zdecydowanie dodatni.

Dwujęzyczność nie spędza mi snu z powiek. Znam wiele osób dwujęzycznych, kilka posługujących się od wczesnego dzieciństwa trzema językami. Mają oczywiście bardzo różne charaktery, prezentują różne postawy wobec życia, ale jakoś zawsze tak się składa, że to bardzo ciekawi i twórczy ludzie. Emigracja, przeprowadzki, nowe środowisko uczy otwartości, daje zastrzyk energii, otwiera horyzonty. Jasne, na drugim końcu są problemy ze znalezieniem swojego miejsca, tożsamością. Ale o tym nie przesądza ani dwujęzyczność ani emigracja. Sprawa jest bardziej złożona. Czasami większe problemy z tożsamością mają ludzie którzy przeprowadzą się do sąsiedniego miasta, niż Ci którzy zmieniają kontynenty.

Jeśli macie ochotę na więcej teorii http://dziecidwujezyczne.blogspot.fr. Z tego bloga dowiedziałam się, że naszą przypadłością jest "dwujęzyczność sekwencyjna" oraz tego, jakie mogą być jej skutki. I zrobiło się strasznie. Wizja tego, że stracę kontakt z dziećmi i uznają mnie one niebawem za powód do "obciachu" podziałała mobilizująco. Od dzisiaj sypiam z Becherelle.

4 komentarze:

  1. Bardzo ciekawe spostrzezenia...Ciekawa jestem jak u mnie dwujezycznosc sie potoczy... warto dbac o jezyk ojczysty dzieci. Bardzo chcialabym tak szybko jak one uczyc sie jezyka...po pol roku i juz tak pieknie mowi!?Ja 2 lata we Francji...i wsytd!

    OdpowiedzUsuń
  2. Anno, ciesze sie, ze do mnie zagladnelas. Mimo iz nie zdawalam sobie sprawy, ze to co pisze o dwujezycznosci moze sie wydac straszliwe :) Chodzilo mi raczej o wzbudzenie motywacji w rodzicach, aby zrobili wszystko, zeby nie utracic kontaktu z dzieckiem na emigracji, aby ono rzeczywiscie bylo dwujezyczne i moglo sie w miare swobodnie poslugiwac jezykiem kraju zamieszkania i jezykiem rodzicow. Ciesze sie, ze wplynelo to na Ciebie motywujaco i ze "przygarnelas" bardziej jeszcze francuski, ale nie ustawajcie w mowieniu po polsku w domu: Macie ogromna szanse na utrzymanie polskiego, o wiele wieksza niz malzenstwa mieszane na przyklad. A francuski? Juz sam pieknie zajmuje swoje miejsce dzieki szkole i otoczeniu :)
    Dwujezycznosc to dluga droga, ale warto na nia nia wkroczyc, duzo waznych rzeczy moze sie na niej wydarzyc!
    Pozdrawiam Ciebie i cala rodzinke bardzo serdecznie
    Faustyna

    OdpowiedzUsuń
  3. To ja dziękuję za mobilizację ;) Kiedyś czytałam artykuł będący podsumowaniem badań amerykańskich nad dziećmi z rodzin latynoskich w USA. Były raczej smutne. Chociaż tam najczęściej rodzice w ogóle nie mówili po angielsku ani w żadnym innym języku. Nina uczy się języków w zastraszającym tempie. Przyzwyczaiłam się już do tego że bez przerwy mnie poprawia, chociaż na początku to mnie bardzo irytowało. No bo jak to możliwe ;)

    OdpowiedzUsuń