piątek, 28 marca 2014

Wróg publiczny numer jeden - mimolette.

Paris 2014
Wczoraj różne internetowe źródła donosiły o tym, że 27 marca obchodzimy święto sera. Co prawda żadnych oznak świętowania na naszej wsi nie zauważyłam, na miejskim targowisku jak zawsze były trzy stragany z serami, na każdym, bagatela, kilkadziesiąt gatunków, ale przy okazji wyciągnęłam z czeluści dysku twardego zdjęcia jednego z moich ulubieńców.

Mimolette. Pierwszy z prawej (na zdjęciu poniżej) to Mimolette Vieille ma osiemnaście miesięcy i piękną skórkę. Leżący w środku, to jego młodszy brat, ma trzy miesiące. Z lewej strony leży angielski Leicestershire Red który nie jest może tak aromatyczny jak mimolette, ale też ma piękny pomarańczowy kolor.  Więcej o serach możecie znaleźć w Seropedii (co prawda to strona Hohlandu, tego od serków topionych, ale wyjątkowo dobrze zrobiona).
Ja lubię mimolette za orzechowy aromat, aromat i jeszcze raz aromat. Poza tym można go wykorzystać na wiele sposobów. Pasuje nawet do piwa. No i dodatkowo jest bardzo fotogeniczny.

Najbardziej rozczuliło mnie to, że wielkość kuli mimolette jest opisywana jako wielkość dziecięcej główki. Pewnie dlatego widok pięknych pomarańczowych serów na straganach wyzwala u mnie podobny poziom endorfin, co widok niemowlaka 48 godzin po porodzie.

Dlaczego wróg publiczny? Otóż mimolette jest jednym z dwóch serów objętych zakazem importu do USA (drugi to roquefort). W 2013 roku celnicy amerykańscy zniszczyli 1500 kilogramów sera. Powodem są maleńkie roztocza, których jest podobno na skórce za dużo. Dodatkowo zostały one oskarżone o powodowanie alergii, a ser został określony jako produkt "obrzydliwy i częściowo gnijący". Na tym przykładzie doskonale widać jak różnie można definiować "obrzydliwość". Jeśli chodzi o mnie to w tym starciu przyznaję punkt Francuzom. Zdecydowanie wolę "obrzydliwy" ser od "obrzydliwego" hamburgera.

Paris 2014

Paris 2014

Paris 2014

poniedziałek, 24 marca 2014

Chłopiec, który sam zbudował taki dom.

2014

2014


W życiu każdego blogera (nawet tak "niszowego" jak ja) przychodzi chwila, w której musi rozważyć czy napisać post na zamówienie. Sprzedać się, czy nie? 
Moje wszystkie wątpliwości rozwiała wyjątkowość zleceniodawcy oraz to, że presja, którą wywierał przez kolejne dwie godziny od złożenia propozycji była ogromna.

Zleceniodawcą jest mój syn. W kolejnym stadium kolejnego w tym roku ataku choróbska, dziecko zbudowało dom. Wizja architektoniczna nawiedziła go, zaraz po tym, jak w desperacji i obawie o jego zdrowie psychiczne odłączyłam go od elektroniki. Można być Adamem Słodowym rodzicielstwa, ale jeśli dziecko spędza w domu większość roku szkolnego ostatnią deską ratunku bywa telewizor. Przynajmniej moją. 

Dom, a właściwie "Baza", powstała przy moim biurku. Po godzinie cięcia, klejenia najpierw tektury taśmą klejącą, następnie klejenia palców plastrami, syn rzekł:
-No, mamo teraz zrobisz zdjęcia, wstawisz na swojego bloga i podpiszesz "Chłopiec, który sam zbudował taki dom" i zobaczymy czy się spodoba. Rośnie mi demon mediów społecznościowych.

2014
Zaczęłam się zastanawiać, skąd przyszedł mu do głowy taki pomysł. Tym bardziej, że zabrzmiało to bardzo naturalnie, coś takiego jak: "Może zjemy dziś czekoladę?" W naszym domu Facebook, blogi i spółka są umiarkowanym tematem rozmów. Dzieci wiedzą mniej więcej co to jest. Same kont nie mają i nie wyrażają żadnego zainteresowania ich posiadaniem. Żadne z koleżanek i kolegów potomstwa (wyłączając z tego oczywiście już tych "nasto")  konta na "Fejsie" i innych nie posiada. O zgrozo, dzieci i towarzystwo nie mają nawet telefonów komórkowych. Kiedyś zapytałam Ninę. czy ktoś z jej klasy przynosi telefon to szkoły. Zdziwiona zapytała "A po co komuś telefon w szkole?" Telefony nie są zabierane na wycieczki, na weekendy ze skautami, ani na zajęcia dodatkowe. Nie ma tego w jakimś szczególnym regulaminie. Po prostu tak jest. 

Zaintrygowana tematem zaczęłam wypytywać znajome matki, kiedy zamierzają obdarzyć/bądź obdarzyły potomstwo smyczą w postaci komórki. Najczęstsza odpowiedź jaka padała to "Kiedy pójdzie/poszło do "college" [czyli gimnazjum] lub kiedy zacznie/zaczęło zostawać samo w domu."

Piszę tu tylko o samym fakcie nie posiadania własnych telefonów. Nie zmienia to oczywiście niczego w czasie jaki dzieci spędzają na bezlitosnym katowaniu urządzeń rodziców i domowych komputerów. Chociaż tutaj też dostrzegam kilka różnic. Rzadko urządzenie należy do dziecka, raczej do rodziny. Komputer stoi częściej w przestrzeni wspólnej, w salonie lub w kuchni. Raczej nie w dziecięcym pokoju. Chociaż to już pewnie trochę straciło na znaczeniu wraz z popularyzacją tabletów. 
Być może to, że nie mają własnych urządzeń z ciągłym dostępem do sieci, jest przyczyną tego, że za pomocą portali i internetu z kolegami nie komunikują się wcale.

Mimo wszystko mój nieistniejący w mediach społecznościowych syn bardzo naturalnie zażądał prezentacji swojej "Bazy" w sieci, liczył się z tym, że zostanie ona oceniona ("zobaczymy czy się spodoba") - czyli mniej więcej wie, jak to działa. Wygląda na to, że jest to naturalny aspekt jego środowiska, jego świata, nawet jeśli jeszcze nie może na pełnych prawach z niego korzystać.
I niech na razie tak pozostanie. Mam spore wątpliwości co do tego czy 8-latek jest w stanie odróżnić "lajki" od uczuć i czy może na nich budować poczucie swojej wartości. 
Część dorosłych tego nie potrafi.

Felek już zapomniał o całej sprawie z blogiem. Z "Bazy" korzysta, dzisiaj odrabiał w niej lekcje. Czy się spodoba, czy nie i tak mu o tym nie powiem, chyba, że sam zapyta. Na razie postaram się, żeby sam nauczył się oceniać jakość swojej pracy.

Ale "Baza" jest fajna. Co nie?

poniedziałek, 17 marca 2014

Przedwiośnie....Lato

Zgubiłam wiosnę. Dwa tygodnie temu fotografowałam nagie gałęzie w pałacowym parku w Champs-sur-Marne. Wczoraj letnia niedziela przypomniała mi o zapomnianych zdjęciach. Jako najgorsza blogerka świata zamieszczam je dzisiaj.

Château de Champs-sur-Marne 2014

Château de Champs-sur-Marne 2014

Château de Champs-sur-Marne 2014

Château de Champs-sur-Marne 2014 
Château de Champs-sur-Marne 2014
Château de Champs-sur-Marne 2014
Château de Champs-sur-Marne 2014

Château de Champs-sur-Marne 2014


piątek, 7 marca 2014

Kulinarny Olimp.

Kulinarnych wynurzeń ciąg dalszy ale zdecydowanie z innej beczki . Lecimy do gwiazd.
Od jakiegoś czasu mam przyjemność pracować przy projekcie Cheftourpoland . Nie ma obaw, nie gotuję, robię zdjęcia. Kilka zdjęć z reportażu z minionych wydarzeń umieszczam w tym poście , więcej możecie zobaczyć na profilu facebookowym projektu ( tutaj ) .

Dzięki tej współpracy miałam okazję podglądać przy pracy polskiego szefa kuchni Arkadiusza Zuchmańskiego. Rzeczony szef jest pierwszym Polakiem uhonorowanym gwiazdką w przewodniku Michelin. Co ciekawe z pominęciem tzw. wschodzącej gwiazdki.  Po francusku po prostu "chef étoilé"czyli "ugwiazdkowiony". Prowadzi własną restaurację Apicius w Clermond-Ferrand http://www.apicius-clermont.com/. O panu Zuchmańskim można znaleźć w sieci kilka artykułów w Kuchni , Polityce nie będę więc opisywała jego drogi na kulinarny Olimp.
Napiszę o tym co zrobiło na mnie największe wrażenie.
Jadąc na zdjęcia obawiałam się że stanę oko w oko z kulinarnym huraganem. Prawdopodobnie wynikało to z tego że kuchenne bebechy miałam okazje oglądać tylko w tak zwanych programach kulinarnych. I niby wiem jak to działa, że to musi być "szoł" ale jakoś nie skojarzyłam faktów. Myślałam że będę musiała chronić obiektywy patelnią. I co? I nic.
Nikt nie krzyczy. Nikt się nie miota. Wszyscy pracują w skupieniu. Słuchają, mówią dziękuję i proszę, wymieniają dyskretne żarty z kelnerami. Trochę tak jakby zajrzeć do wnętrza szwajcarskiego zegarka.
Po prostu klasa.

Ps. W sobotę podglądałam z obiektywem kolejną "gwiazdkową" kuchnię.
Jak na razie wszystko się potwierdziło. Nic nie latało w powietrzu. No, może poza boskimi aromatami.
   
Paris 2014 Ambassade de Pologne

Paris 2014 Ambassade de Pologne


Paris 2014 Manger

Paris 2014 Ambassade de Pologne

Paris 2014 Manger


Paris 2014 Ambassade de Pologne

Paris 2014 Ambassade de Pologne

Paris 2014 Ambassade de Pologne