środa, 24 grudnia 2014

Czy pomalowałaś już okna?

"No tak..., no wiesz..., roboty przed tymi świętami pełno..., ale okna mam już umyte!" "Nie, nie, śnieg pada, ale okna już umyłam". Sprawozdanie ze stanu okien pojawiało się w prawie każdej, przedświątecznej rozmowie. Szczególnie z pokoleniem 50+, ale i koleżankom-trzydziestkom też zdarzało się coś o oknach dorzucić. A z każdą rozmową moja niechęć do moich okien rosła. Powinnam je umyć, jak nie ja, to ktoś inny. Jakoś to zorganizować, żeby te okna były na Święta czyste. Im dłużej o tym myślałam, tym bardziej nie mogłam.
Od trzech lat obserwuję przed Bożym Narodzeniem dekoracje malowane na szybach farbkami plakatowymi. Urocze, bardzo często wykonywane własnoręcznie przez właścicieli sklepów, chwytają za serce. Postanowiłam podążyć tym tropem. Skoro nasz dom na parterze miał kiedyś sklep, a nasze okna to tak naprawdę witryna, to grzechem nie będzie jeśli zamiast myć okna pomaluję je. Praca przyjemniejsza i rezultat efektowny. Zagoniłam dziecko do pomocy i wymalowaliśmy na szybach piękne śnieżynki. A okna umyje się po świętach. 


Nogent-sur-Marne 2014

Nogent-sur-Marne 2014


Cilchy 2014

Paris 2014

Paris 2014

Paris 2014

piątek, 19 grudnia 2014

Po jedenaste-nie kupuj.

Nogent-sur-Marne 2014


To okazji zbliżających się Świąt pozwalam sobie na taki religijny tytuł. Do Dekalogu dodałam  małe, jedenaste przykazanie -Nie kupuj! Nie daj się ponieść, nie gromadź rzeczy.

Omijam Paryż z pięknymi Lafajetami. W tym roku nie dam się rzucić z naszego sennego miasteczka nad Marną prosto w marność konsumpcyjnego szaleństwa stolicy. Wiem, że brzmi to trochę jak wyznanie wiary świeżo nawróconego wyznawcy minimalizmu. Spokojnie, kupiłam choinkę, prezenty dla rodziny i jeden specjalny prezent dla siebie, zamówiłam ciasto na Święta, ale wszystko w tym roku z dużą rozwagą i bez szaleństw. Dary kupione u nas "na wsi" (zgodnie z zasadą "skoro tego nie można kupić w Nogent, to na pewno nie jest tego warte") albo zamówione przez internet. Żadnej wyprawy do sklepu, zero,  null i to   od trzech miesięcy.
Jest to rezultat szokowej terapii anty-zakupowej, którą przypadkiem przeszłam w połowie września. Pewnego dnia, w połowie drogi nad rzekę odkryłam Dom Aukcyjny. Aukcje są na różnym poziomie. Od takich z meblami za kilkanaście czy obrazami za kilkadziesiąt tysięcy euro po licytacje likwidacyjne warsztatów samochodowych. Co kto lubi.
Moją uwagę przykuł afisz obwieszczający aukcję wyposażenia, bibelotów i pamiątek z domów Madame L. i Madame B.
Skojarzyło mi się to z Damą Kameliową, powiało tajemnicą, postanowiłam zobaczyć jak wyglądają dobra obydwu dam. Oczywiście domyślałam się, że trafiły na aukcję raczej w wyniku zgonu właścicielek niż dobrowolnego rozstania, ale co tam. Pokusa była silniejsza.
W dużej hali znajdowała się zawartość domów. Dosłownie cała zawartość. Od lodówek, przez telewizory, wypchane jelenie, torebki  z rękawiczkami w środku, biżuterię po prywatne listy i zdjęcia dwóch kobiet. Mniej cenne przedmioty zostały wrzucone do skrzynek i sprzedawane w "kompletach", cenniejsze były licytowane pojedynczo.
Licytujący, na oko banda właścicieli sklepików i stoisk na "marche aux puces" z pokerowymi minami podbijali ceny.
Madame B. była artystką. Żadna awangarda. Malowała przyzwoite akwarele, technicznie bardzo dobre. Kwiaty, widoczki na wysokiej jakości papierze. Na aukcję poszły kartony pełne gotowych prac i szkiców które musiały powstawać latami. Kilkaset sztuk wrzuconych do pudeł. Przemieszane z czystymi jeszcze blokami, chińskimi tuszami i pędzlami oraz kilkoma sztalugami. Obok stały ogromne kartony z albumami o sztuce, było w nich chyba wszystko co Tachen wydał w ciągu ostatnich dwudziestu lat. Całość została sprzedana za 120 euro. Nawet nie chcę liczyć ile Madame B. zapłaciła za te albumy, akwarele firmowe, tusze i papiery. Kilka, kilkanaście tysięcy euro?
Wtedy wyobraziłam sobie cały mój dobytek spakowany w kartony i sprzedany na aukcji za grosze. Handlarzy, którzy grzebią w moich torebkach. Przypomniałam sobie o rzeczach, które zostawiliśmy w takich samych kartonowych pudłach na strychu w Warszawie w trakcie przeprowadzki. Uświadomiłam sobie, że nawet nie pamiętam co w nich jest.
I uwierzcie mi, problem z zakupami mam do dziś. Nawet przedświąteczna atmosfera konsumpcyjnego szaleństwa nic nie zmieniła. Każdy nowy przedmiot wyobrażam sobie w zakurzonym, kartonowym pudle w Domu Aukcyjnym w połowie drogi nad rzekę.

Nogent-sur-Marne 2014
Nogent-sur-Marne 2014
Nogent-sur-Marne 2014
Nogent-sur-Marne 2014

Nogent-sur-Marne 2014


czwartek, 4 grudnia 2014

Ukraiński Sabat na La Chapelle


Nie pamiętam. Nie pamiętam kiedy ostatnio spektakl tak mnie zaczarował. Nie pamiętam kiedy ostatnio czułam taką energię bijącą ze sceny. Myślę, i naprawdę nic poza jakimiś powidokami z dawnych lat nie przychodzi mi do głowy.
Dakh Daugters pierwszy raz usłyszałam w lipcu w Tbilisi. 40st. C, toasty za przodków, dyskusje o Ukrainie. Z Ukraińcami, z Gruzinami, z Polakami, i z tymi z Iraku, Izraela i Bahrajnu. W tyglu gruzińskiej stolicy, kolega "piarowiec" na wygnaniu, z Kijowa włączył "rozy/donbass". I przepadłam.

Właściwie szukałam jakiś innych biletów. Przez przypadek, tydzień temu dowiedziałam się, że dziewczyny grają jeden, jedyny koncert w Paryżu. 
W Theatre des Bouffes du Nord, między sklepami z sari, indyjską tandetą i afrykańskim żarciem oglądałyśmy słowiański sabat. Podglądałyśmy, bo dwustupięćdziesięcioletni teatr chowa widownię w cieniu balkonów. Siedem kobiet (jedna, na oko, dziewiątym miesiącu ciąży), szesnaście instrumentów, trzy języki. Dziewczyny uwodziły sztywną, zdystansowaną na początku spektaklu publikę tekstami po francusku. Z twardym wschodnim akcentem. Z rytmem kołomyjki, który dusi płuca i plącze nogi. Każdy numer przyśpiesza, plącze się w cytatach muzycznych i literackich. Jest tu Chopin, rap, Miami, bębny, Paryż, skrzypce i flet, Szekspir i górnicy z Donbasu. 



Niestrawne? Uczta wszech czasów. I to międzypokoleniowa. Na koncert zabrałam moją córkę. Nie marudziła, zmartwiła się tylko, że "pani z gitarą" może zacząć rodzić i czy wtedy zrobią przerwę. Wracała nucąc "Rozy/Donbass".

Po ukraińsku nie rozumiem zbyt wiele, z sytuacji na Ukrainie niewiele więcej. Staram się dowiedzieć, ale daleka jestem od wydawania sądów na temat tego, kto ma rację.

Spektakl, w którym "córki" opowiadają swoją ukraińską bajkę, był po prostu dobry. Bardzo dobry i przede wszystkim budził we mnie uczucie, że o coś im chodzi, mają coś do powiedzenia. Mogę tego nie rozumieć, nie zgadzać się ale trudno odwrócić głowę słysząc ten krzyk.

Dakh Daughters Théâtre des Bouffes du Nord
Dakh Daughters Théâtre des Bouffes du Nord

Dakh Daughters Théâtre des Bouffes du Nord

Dakh Daughters Théâtre des Bouffes du Nord

Dakh Daughters Théâtre des Bouffes du Nord
Dakh Daughters Théâtre des Bouffes du Nord

Dakh Daughters Théâtre des Bouffes du Nord

Dakh Daughters Théâtre des Bouffes du Nord

Dakh Daughters Théâtre des Bouffes du Nord

Dakh Daughters Théâtre des Bouffes du Nord