czwartek, 31 stycznia 2013

Ani Lot ani Air France. Czyli jak dostać się z Paryża do Gdańska.

W maju wybieramy się nad morze. Polskie, nasze, Bałtyk. Jak co roku. Galijscy bogowie nam sprzyjają i umieścili nasze kochane miasteczko w Zone C, co oznacza że wakacje wiosenne idealnie pokrywają się  z "majówką". Wakacje wiosenne trwają dwa tygodnie i są dokładnie dwa miesiące po wakacjach zimowych. Pomiędzy nimi jest jeszcze Wielkanoc.  No cóż, mali francuzi jakoś muszą się przyzwyczajać do 35 godzinnego tygodnia pracy i sześciu tygodni urlopu w roku :)
Dom zarezerwowany, towarzystwo ustawione. Nic nie zapowiadało logistycznej katastrofy. Do momentu rezerwacji biletów szło jak z płatka. Cóż, po prostu do Gdańska  ani LOT ani Air France nie lata. Oczywiście można polecieć z przesiadką w Warszawie i Frankfurcie. Masakra. Google wysłało mnie na stronę Wizzair, na której wisiał jaskrawo-różowy baner "Paryż-Gdańsk od 125zł" , cena bardzo przyjazna i.... drobnym drukiem...  Lot z  Beauvais,  to 100 km od Paryża, tylko w piątki i  poniedziałeki. Taksówka na lotnisko to jakieś 120-150 euro plus inne opcje to pociąg lub autobus. Do tego trzeba doliczyć opłatę za bagaż. W tanich liniach, jak się okazało za każdą sztukę trzeba słono zapłacić. Żaden interes.
Przez chwilę pomyślałam o pociągu, jednak szybko zostałam sprowadzona na ziemię a sen o podróży "Baltic  Express" rozwiał się na widok wyszukiwarki połączeń.  Przesiadki dwie lub trzy, 20 godzin w podróży, cena biletów dla czwórki zbiłaby z nóg nawet Kulczyka.
Samochód odpada, nie wiem czy dzieciaki  wytrzymałyby taką ilość Aviomarinu która na trasie P-G powstrzymałaby ich (i moją) chorobę lokomocyjną.
Chyba zmierzymy się z  Wizzair i Beauvais. Chociaż nie wygrywają ani ceną ani komfortem podróży. Po prostu są :)

niedziela, 27 stycznia 2013

I po zimie.

Przez parę dni Paryż wyglądał jak na załączonym obrazku. Niestety to już chyba koniec zimy. Chociaż to chyba hipokryzja. Prawdę mówiąc za zimą tęsknię najmniej.

czwartek, 17 stycznia 2013

Jest zimno.

Zmarznięte dziecko francuskie i przegrzane dziecko polskie.
Od trzech dni pada śnieg. To naprawdę piękna katastrofa. Ogłoszono alarm, nikt nie ma opon zimowych, Le parisien z dumą obwieszcza że transport miejski spóźnia się mniej niż planowano.
W Paryżu widziano narciarzy którzy przez swój entuzjazm narażają się na stratę paru euro. Jazda na nartach i snowbordzie jest bowiem w stolicy zabroniona i karana mandatami.
Wczorajszy wpis do dziennicznka Felka: "Przypominam że dzieci jutro idą na basen. Proszę żeby wszystkie przyniosły jutro czapki do szkoły" I tutaj dochodzimy do sedna sprawy czyli różnic w podejściu do ubierania dzieci. Zawsze wydawało mi się że ubieram moje potomstwo dosyć lekko, kierując się ich odczuciami i zdrowym rozsądkiem. W zderzeniu z francuskimi rówieśnikami wyglądają dziwnie, z czapką, szalikiem i rękawiczkami. Dziecko francuskie nosi czapkę rzadko a jeśli już to najczęściej w kieszeni :) Szalik powiewa na wietrze za dzieckiem a trampki i balerinki są obuwiem odpowiednim na każdą pogodę. Prawdą jest że zima nie jest tutaj tak agrasywna jak w Polsce ale mimo wszystko czasami jest kilka stopni na minusie. Pozostaje mi przyjąć do wiadomości że są przyzwyczajone i jest im ciepło, chociaż czasami wyglądają na nieźle przemarznięte.
Moje za to są przegrzane chociaż staram się walczyć z nawykami i odpakowywać ze skandynawskich kurtek, bielizny narciarskiej i butów z futerkiem, polarowych czapek. Cóż z tego, jest im zimno i już. Więc kwitną kolorami na tle francuskich granatowych i czarnych  płaszczyków. Jeśli to rzeczywiście kwestia przyzwyczajenie to  zobaczymy za rok gdzie wyląduje czapka. Na głowie czy w kieszeni.

Widziałam dzieci wracające z basenu. Część nie miała czapek. Maszerowały w kapturach a mokre włosy zamarzały na wietrze. Na basenie nie ma suszarek :)